Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i do Świdnickiego piwa u Szeluchty, albo i w Ratuszowej piwnicy. Radbym sobie trochę dawny żywot przypomnieć.
Ojcu to widocznie markotnem było. Krzywił się — ale matka ciesząc się z tego, zdala synowi głową pokazywała, że dobrze czynił. Spodziewała się nim nacieszyó.
W smutny, cichy dworek, nowe wstąpiło życie, przybyła z nim wesołość, odżyli wszyscy — Kruczek nawet opanowany radością jakąś wiekowi jego nieprzyzwoitą, drzazgi w zęby chwytał i bawił się niemi. Niewiele brakło, żeby własny ogon nie począł jak szczenie zaczepiać.
Widząc, że syna poniewoli nic nie dobędzie, Zbyszek dał pokój teraźniejszości, i począł rozpytywać o to co było, i o swego najmilejszego pana.
Marcik teraz ojcowskie dla niego bałwochwalstwo całem sercem dzielił.
— To mi pan! — wołał. — Takiego drugiego na świecie nie ma! Z nim bodaj na kraj świata! Żeby do piekła szedł, człek z nim bezpieczny, że się i z niego wyrąbie.
Żebyście go to widzieli, gdy w bitwie pot poczuje, kiedy wodze w zęby chwyciwszy, oburącz walić zacznie! Gdzie się potknie, wszystko przed nim ustępować musi.
— Jam przecie z nim bywał, i dłużej niż ty —