Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

figlarną, trochę szyderską, coś w sobie chował, mało co przez zęby cedził.
Najpilniej było ojcu dowiedzieć się o to, zkąd się tu wziął i po co. a na to właśnie on jasno odpowiadać czy nie chciał, czy nie umiał.
— Wojowało się, wojowało z naszym panem — rzekł — biedy i głodu zaznało. Musieliśmy uciekać, kryć się, ba i z kraju iść do Amadaja, któremu niech Bóg płaci. Ten nas dopiero na nogi postawił. Wprzód nim swoich, dostaliśmy najemnych Węgrów...
Gdy nas już była kupka, poczęli się i ziemianie rozmyślać niektórzy. — Ten i ów się przybłąkał, zwłaszcza tacy, co o łeb swój nie wiele stali. No — i poszło. Wzięliśmy naprzód Pełczyska, poddała się wprędce Wiślica, Czechy z niej uciekły. Zabraliśmy Lelów...
Rozśmiał się ochoczo:
— Ho! ho! teraz już my druhów mamy i żołnierzy; Wojewodów i Kasztelanów — gdy starego Wacława nie stało! No — dodał schylając się do ojca po cichu — mało co, tylko nie widać jak i Kraków będzie nasz...
Zbyszek złożone ręce podniósł do góry, a potem ściskać jął syna.
— Toś ty się pewnie tylko wyrwał, aby nas starych pocieszyć, a długo tu popasać nie będziesz?
Spojrzeli sobie w oczy.
— Hm — rzekł zagadkowo Marcik. — Kto to