Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na sznurze popędzili pieszo, i klnąc a wykrzykując, zwrócili się z Łowczej wprost na Kraków.
Dworek stał ze drzwiami na rozcież otwartemi pusty, jakby go zbójcy nawiedzili, a czeladź nie rychło ważyła się z kątów dobyć, aby ze Zbitą razem rozpatrzeć się w stratach jakie ponieśli.
Gdy gospodyni z ławy się ruszyła, aby do komory zajrzeć — nim do niej doszła, kilkakroć ją siły opuściły.
Wlokła się biedaczka i cofała tak ją serce bolało; wiedziała, że z tego co nagromadziła z taką troskliwością, mało co albo nic nie pozostało. Z progu dostrzegła całe spustoszenie, rozerwano jej płótna, pochwytano przędzę, opróżnione stały statki.
Ciury obładowały się ile podźwignąć mogły, aby mieć co na targu sprzedać w Krakowie.
Czego nie dopili, nie dojedli a pochwycić z sobą nie mogli, to stratowali, powylewali i zniszczyli. Zbita i Marucha jęczały, coraz na nowo wykrzykując boleśnie, zbierając garnków okruchy, łamiąc ręce nad kałużami porozlewanego piwa i miodów.
Gospodyni kląć zaczęła dzień i godzinę, które tego nieszczęsnego księcia tu przyniosły — bo ten był przyczyną wszystkiego.
Wkrótce potem Chaber z Maruchą poczęli zwolna ład w chacie przywracać, umiatać i zbierać co gdzie pozostało.