Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Byle nie wpaść w nieszczęście inne... Boże uchowaj! — przerwał Topor. — Około Krakowa Czechy się nieustannie włóczą.
— Wiem o tem — odparł Łoktek — ale gromadki ich nie wielkie, gdybyśmy się z którą spotkali, zniesiemy ich.
Spojrzał na swoich butno, a ci mu raźno głowami znak dali, że się nie lękają.
Poczekawszy nieco Topor jeszcze sprobował.
— Miłościwy książe — rzekł zniżając głos tak aby drudzy go nie słyszeli. — Od lat tylu wojujecie, nie mogliście zwyciężyć, nic uczynić — widoczna rzecz iż to czego pragniecie niemożliwe..
Po co się kusić?
— Mylisz się Mieczyku — zawołał Łoktek. — Gdy się co dziesięć razy nie uda, właśnie spodziewać się trzeba, że na przyszły raz lepiej się powiedzie. Co myślisz? Ja wojować będę do śmierci! Bóg nademną! Prawowity król wasz musi do praw swych powrócić.
Ten niewieściuch Wacław, co się czasu burzy do kaplicy pod relikwje chowa, a od kota ucieka — ten miałby być mi straszny?
— Nie on, ale lud jego i sprzymierzeńcy! — westchnął Topor.
Tego książe już się nawet słuchać nie zdawał. Postrzegł stojącego opodal Zbyszka i skinął nań poufale.
— Stary — rzekł doń — zagrzejcie mi co