Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiadają — dodał Marcik — że Łoktek się kędyś z martwych powstawszy zjawił i za nim się puścili. Radziby go mieć!
Gdy to rzekł, pomiędzy przybyłemi gwar się wszczął wielki, zrozumieć nie było można co mówili. Spierali się o coś. Jeden mimo wszystkich podedrzwi podjeżdżał i chciał do chaty.
Marcik rozeznał tylko gdy ktoś rzekł.
— A no dobrze, kiedy raz byli, rychło tu nie powrócą.
Człeczek mały, krępy, natychmiast z konia się zsunął i rozpychając drugich szedł do dworku. Za nim trzech jeszcze pospieszyło i Zbyszek także.
Właśnie na ognisko świeżo skałek dorzuciła Marucha — zapałało mocno, światło padło na wchodzących, którym się z wielką przyglądano ciekawością.
Państwo to było jakieś, ale nie wielkie, ludzie nędznie poodziewani, w opończach grubych, po których znać było, że na gołej ziemi często legiwały. Twarze zbiedzone i pomęczone, odzież obmokła, obówie wychodzone. Pomiędzy niemi Zbyszka najwięcej zajął ten, co był najniepozorniejszy; mały, średnich lat mężczyzna, krępy, zdrów, czarno zarosły. Patrzał nań, przyglądał się, oczy mu na wierzch wychodziły, ręce począł łamać, usta się otwarły i nagle na kolana przed nim padłszy, twarzą do ziemi — krzyknął.
— Pan mój! pan mój!