Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

duch może przybrać postać? Ktoby poczciwy ważył się po nocy na taką burzę?
Zbyszek niespokojny, rozgorączkowany łyżkę za pas wetknąwszy sam też pobiegł słuchać do okna, Marcik do sieni aby wyjrzeć otworem. Zamięszało się w chacie, a stukanie do okiennicy nie ustawało.
Gdy po długich szeptach i naradach Marcik w rękę wziąwszy obuszek, odważył się drzwi przemknąć, aby z ludźmi małą gromadką spokojnie w podwórku stojącemi rozmówić się — gdyż proszący o przytułek zbójecko i napastliwie nie wyglądali; spotkał się naprzód z dość słusznego wzrostu mężczyzną otulonym opończą, który dla zbłąkanych podróżnych od Ślązka jadą,cych o jaką godzinę spoczynku w chacie upraszał.
— A gdzież tu u mnie dla was wygoda w takiej biednej chiżynie? — odparł Zbyszek od progu — ani miejsca dosyć ani strawy.
Przybyli poczęli naradzać się między sobą.
— Myśmy się tu tylko co Czechów z Krakowa Ulrychowych zbyli — mówił gospodarz — i tych musieliśmy częstować a zapasów nie mamy.
— Czechów? jakich? — zapytano z gromadki.
Głos, który Zbyszek posłyszał tak go tknął, że zadrżał...
— Boskowiczowych ciurów — odparł — którzy włóczą się po okolicy sami nie wiedzą kogo szukając...