Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ławy. — Myśmy się dosyć po lesie i wąwozach natłukli, powrócimy do Krakowa.
— Najrozumniej zrobicie — potwierdził Suła, dając mu trzeci kubek na drogę.
Czeladź, którą też poczęstowano aby ją udobruchać, ogrzawszy się zaczęła do odjazdu sposobić. Marcik, który czasu rozmowy zdala się trzymał, wywiódł ich za próg i poświeciwszy do wsiadania, gdy w las ruszyli, rad że się zbył, drzwi drągiem założył.
Wróciwszy do izby, gdy na ojca spojrzał, zdumiał się mocno, takiej starowina buty nabrał i poweselał. Czapczynę na jedno ucho wykręcił, ręce w boki za pas pozakładał, i tylko że po izbie nie skakał, ale nogami podtuptywał.
— Słuchajno Marcik! ho! Teraz jam pewien, że Łoktek żyw! A jak on żyw — to im sadła za skórę zaleje! gorącego!! Jeśli nie on, nikt ztąd Czechów nie wyżenie. To go Pan Bóg zesłał!
Zbyszek dziwnym głosem ostatnie słowa wyśpiewał — a syn mu się uśmiechnął.
— Śmiej się, nie śmiej — począł stary — Czechy dobre nosy mają, wietrzą oni sławnie. Poręba by nie skłamał — choć urwisz! Zaraz z gębą na zamek! z długim jęzorem do Czecha!! Jabym go za to powiesił.. Dał jeść, pić, a potem puścił nań ogary — dobra mi gościnność!
Jak się Łoktka doczekamy, warto mu za to krwawą łaźnię sprawić!