Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

straży przy drzwiach zostało. — Wysoki mąż w sieni zaraz począł się pilno rozglądać, zawołali ognia. Zobaczywszy, że drabina stała wiodąca na wyżki, jednemu ze skałką kazali wleźć zobaczyć, czy się tam kto nie ukrywa.
Sam dowódzca wszedł do izby niespokojnie badając wszystkie kąty.
— Nie masz kogo obcego u siebie — zapytał gospodarza, który ramionami tylko poruszył. — Łotrzyska się po okolicy błąkają.
— Cóż to wy macie dworek ziemianina za łotrowską gospodę? — odbąknął Suła.
Czech dumnie i opryskliwie odwrócił się ku niemu, wołając.
— Albo to u was po dworach, po ziemianach nie było rozbójniczych szajek? Czyśmy to nie musieli tych gniazd wywracać? Nie łupiło wasze rycerstwo po gościńcach?
Zbyszek odpowiedział mu tylko gniewnem spojrzeniem i uszedł na bok. Nie mówiąc więcej Czech powlókł się po izbie, a drzwi do komory zobaczywszy, zajrzał i tam. Wrócił mrucząc i siadł na ławie zdala od ognia.
— Nie macie co pić? — spytał po chwili.
— U mnie tu nie szynk ni gospoda — rzekł stary. — Wody kiedy chcecie dam, piwo pono wyszło, miodu ja nie sycę ni piję, a na wino mnie nie stać.
Czech z pod nosa łajał.