Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skudnych zwąchał, że oni ze strachu nie z miłości się poddali.
W mieście było nie swojo. Patrzali na nas jak na wrogów, po kątach się już zmawiali. Pan o tem wiedząc lekce sobie ważył. Jednak straże około wałów i wrót miejskich obchodził sam, aby być pewnym, że się nie stanie nic. Niemcy prawili ciągle — Ja! ja! kłaniali się a djabła za kołnierzem mieli.
Posłali po swoich cichaczem na Ślązk.
My tym czasem w Krakowie siedzieli jak w uchu. Pamiętam tę noc, bom na straży był, a właśnie Łoktek sam obszedł czaty i opatrzył.
Naraz, kiedy on już był blizko zamku, pod świętym Franciszkiem — zrobił się hałas.. niemcy wrota otwarli — puścili wewnątrz Ślązaków! Ci wprost na nas, bij zabijaj! Ledwieśmy z życiem uszli..
Jam popędził za panem i dognałem go przy klasztorze. Nie więcej nas z nim było jak sześciu. Wpadliśmy do Franciszkanów. Mnichy za nami drzwi zawarli.
Co tu począć? Ino patrzeć jak tu nas niemcy pobiorą, gdyby w gnieździe pisklęta..
Myślicie że się uląkł? albo serce stracił? Wziął na się mniszy habit co mu go od jakiegoś wyrostka dobrali obciąwszy od dołu, i na mur, który do klasztoru przytykał. Dawaj drabinę, podawaj