Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 213.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnęła się, rumieniec ją okrył, ale go nie połajała.
Rzecz tedy była jak skończona.
Siedli za stół z Pawłem. Wdowa z początku nie mięszała się do ich rozmowy, aż gdy Alberta wspomnieli — drgnęła i gniewne ku nim oczy zwróciła.
— Tego trzeba było na najwyższą szubienicę dać! — zawołała, a wyście mu ujść dali!
— Czekajcie mało, może go ten los spotka co innych — rzekł Marcik — jeżeli nie gorszy. Szubienica krótka chwila, a on będzie wisiał lata długie, umrzeć nie mogąc...
Nadeszła niedziela, na ślub naznaczona.
Greta tak samo milcząc, nadąsana, dała się do ołtarza zaprowadzić; dopiero gdy do dworu powrócili, gdzie mała garstka gości zebrała się na ucztę weselną, nagle dawną swą wesołość i swobodę odzyskała, panią być poczynając. Usta się jej rozwiązały za wszystkie czasy. Za stołem żartowano i śmiano się do rozpuku, a najęty od Szeluty Czelustka bawił gości, jakby o świeżo rozlanej krwi zapomniał.
Tylko Marcik siedział chmurny i cichy — z ukosa spoglądając ku urodziwej żonie...
Po trzech dniach wesela, gdy Paweł do nowożeńców zszedł rano — zdziwił się, doma ich nie zastawszy. Radę nie radę małżonek Gretę swą na wóz wsadził i do Wieruszyc z nią pojechał.