Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

musieli, jak się wszystka gawiedź zmawiała, iż z miasta żywcem nikogo nie puści, co polskich słów czysto wymówić nie potrafi.
Żartownisie dobierali już najtrudniejsze wyrazy, które niemcy pod gardłem wymawiać będą musieli. Jeden chciał dawać na próbę — Soczewicę — drugi i trzcinę i mielący młyn; i tak zawczasu zmawiali się, jakby niemców udręczyć mogli...
Cieszyła się gawiedź wojskowa i ciury, że im wolno będzie puścić sobie cugle i poswawolić krwawo...
Ukazały się wieże kościołów i bram mury. Łoktek, który jechał niemy, stanął.
— Nie tknę stopą miasta.... na zamek wprost...
Zwrócił się do dowódzców, poczynając wybierać tych do zajęcia Krakowa, co najmniej nad nim okazywali litości. Wskazał im miasto jakby je na łup oddawał, a sam okrążając je puścił się na Wawel przez Okole.


Nazajutrz, aż na zamek dochodziły jęki, płacz i krzyki nieszczęśliwych...
Książę siedział w izbach z żoną i dziećmi, nie pytając o nic, nie chcąc wiedzieć o niczem.
Rozkazy były wydane — miłosierdzia mieć nie chciał.
Głuchy tentent rozległ się w ulicach, konie