Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 208.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pora jeszcze!
Nazajutrz rano jak dzień, kapelan mszę odprawiał pod dębem, na darniowym, na prędce wystawionym ołtarzu. Pan, dwór i czeladź stali z odkrytemi głowy, słuchając jej. Msza się odprawiała cicho, pieśni nie było komu zanucić a i w piersiach nie na pieśń się zbierało. Już przeżegnał ksiądz i Łoktek odstąpić miał, gdy spostrzegł u nóg swych leżących kilku ludzi, z głowami aż na ziemię pochylonemi.
Zbladł i cofając się zadrżał.
Twarzy ich niewidząc, przeczuł kto byli, groźno okiem tocząc i szukając winowajcy, co ich tu śmiał przyprowadzić.
Mieszczanie płacząc, błagali litości. Tuż ołtarz stał i krzyż na nim z Chrystusem.
Hincza Keczer pierwszy odważył się podnieść głowę.
— Miłościwy panie! w imię Chrystusowe, nie karz niewinnych za przestępstwo tych, co zawinili. Ulituj się! — ulituj dzieciom naszym.
Nic nie odpowiadając, książę głową potrząsnął — dał znak aby szli precz.
Spodziewano się jakiegoś wyroku — stał niemy — spojrzał na krzyż i Chrystusa i zwrócił aby winowajców nie widzieć.
Jechali tedy za obozem, kryjąc się wśród niego, do Krakowa.
Męczeński to był pochód dla nich bo słuchać