Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie doznali, bo z miasta ich posiłkowano tajemnie. Uderzyło to księcia, spojrzał i nie rzekł nic.
Marcik korzystając z tego, że mu mówić było wolno, rozwodzić się zaczął nad Albertem i sprawami jego, nad samowolą i tyranią, którą on gnębił mieszczan. Dowodził mocno, że oprócz garści jego zauszników, nikt w mieście nie lubił go, obawiali się wszyscy, niektórzy jawnie się opierając, życia nie byli pewni. Przy tej sposobności wymienił znowu tych, których prowadził z sobą, i innych wielu, jako łaski pańskiej godnych.
Suła pogotowiu kazał być posłom, aby, gdy Łoktka przygotuje, mógł mu ich do nóg przyprowadzić, ale książę przekonać się nie dawał, groził i w gniewy wpadał.
— To osie gniazdo całe wytłuc potrzeba — mówił, jeżeli jeden winny ujdzie bezkarnie, ja nigdy spokojnie, bezpiecznie na zamku nie będę mógł usiedzieć. Wójta zażądają, coby jak ten panem był i własnych rządów!! Nie! nie! — ja z zamku niemi żelazną ręką rządzić będę, z mego ramienia wysadzę urzędników, co ich w kluby wezmą... Swobód im nie dam żadnych... zdradą je stracili...
Ziemianie, którzy kołem stali, potakując panu, miasto oskarżali. Suła wysłuchawszy tego, pokłonił się, wysunął i wrócił do mieszczan, mówiąc z westchnieniem: