Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 200.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żegnali się, wzdychali, czapki zdejmowali pokornie, pana Boga prosząc, aby cało powrócili.
Marcik nic nie obiecywał, za nic nie ręczył, tylko za to, że pana będzie się starał złagodzić — i za dobrymi ludźmi wstawi się gorąco.
Paweł coraz to w drodze mu do ucha podszeptywał.
— Ja w tém — Greta twoja!
Śmieszna to, dzika była miłość człowieka tego dla płochej niewiasty — kochał ją lat kilkanaście, a im gorzej mu się z nią szło, tem się więcej upierał. Było z nią jak z zamkiem oblężonym, który gdy się żołnierzowi mocniej broni — tém on doń zajadlej szturmuje... Teraz już pewnym będąc, że ją mieć będzie, choć po niewoli — roił sobie szczęśliwość taką, jakby posiadł królestwo...
Po drodze mieszczanie pilno się starali dostać języka o Łoktku, aby niespodzianie się z nim nie spotkali. Ci, których pytali, opowiadali różnie, jedni że jeszcze w Sandomierzu był, drudzy, że w Wiślicy, inni że w Sąndczu. Nikt na pewno nie wiedział, gdzie się obracał. Książe obyczaj taki miał, że o sobie umyślnie fałeszne puszczał wieści, a najczęściej się tam znalazł, gdzie go się wcale nie spodziewano.
Paweł włosy sobie rwał na głowie, bo mogło się to stać, że gdy oni przeciwko niemu jechali, on tym czasem na Kraków wpaść mógł i miasto zburzyć...