Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak ci jest, przerwał Marcik — jadłem chleb i sól waszą, ale mi one żółcią były zaprawne. Jedyna rzecz, któréj od was pragnąłem, ta niepoczciwa Greta, drwiła ze mnie, popychała, wodziła nadaremnie... Życiem dla niej zmarnował.
— A cóż ja na to mogę! westchnął Paweł. Wiecie, wyjechała znowu do Wrocławia... tam pewnie gachów ma i jak mnie, jak was, tak ich wodzi. Co wam po niej!
— Co po niej? — odezwał się Marcik gorąco. Dajcie mi ją tylko, a ja sobie z nią poradzę...
— Jakże ja ci ją mam dać, kiedy jej nie ma — odparł tęsknie Paweł — a gdyby i była, ona ze mną, jak z wami, robi co chce...
Zamyślił się rzeźnik, oczy w ziemię utopił i podnosząc je z wolna na Marcika — odezwał się cicho.
— Wiecie co? hm! wiecie co? Ja ją znam. Jak się tylko dowie że Wójta nie stało, powróci pewnie do Krakowa... Ja, prawdę rzekłszy, jestem jej opiekunem, choć nie wiem, kto nad kim z nas ma opiekę — klnę ci się na Boga, wezmę się do niej ostro... zmuszę — uproszę, weźmiesz ją. Będziesz ją miał!!
Marcik posłyszawszy, cały rozradowany skoczył go ściskać.
— Przysiąż — zawołał.
— Gotowem — ale pojedziesz z nami do księcia.