Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 186.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gawiedź popatrzywszy rozpraszać się zaczęła po mieście.
Tymczasem do stojących w rynki szczególniej Krakowian, garnęli się i przysuwali dawniej znajomi mieszczanie. — Zawiązywały się rozmowy, narzekano po cichu, ziemianie milczący byli.
Powracający od księcia do swoich, głośno tu z niczem się nie wypowiedzieli, dawano sobie znaki nieme, szeptano cicho.
Wkrótce rozległo się hasło.
— Na konie! na konie!
Żegota nie zsiadłszy nawet ze swojego, przodem już jechał ku wrotom, drudzy spieszyli za nim. Miasto jak rażone strasznym ciosem, martwe stało...
Niemcy czuli, że nadchodziła zła godzina. Biegli do domów swoich z rozpaczliwemi ruchy, ręce łamiąc, niewiasty jęczały i zawodziły. — Nie wiedziano nic, ale przeczucie straszne trwożyło.
W ratuszu, dwaj wójtowie, chodzili po izbie radnej sami, bo Herman z Raciborza, zobaczywszy powracających posłów, wybiegł na zwiady. Na wschodach spotkał pisarza Gotfryda, zbladłego, trzęsącego się, który wyjąknął:
— Alberta pod straż wzięto!
Jak piorunem raził go tem słowem.
Wójt pod strażą, uwięziony, znaczył wyrok na miasto. Oddawano więc je na łup i pomstę Łoktkowi.