Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jam nie wojować przyszedł — odezwał się książe — ale brać, co mi się samo oddać miało. Zawojowywać gdybym chciał potrafiłbym bez was.. Przyszedłem odbierać, co mi należało i co mi gwałtem narzucano.
Albert stał jak skazany winowajca, milcząc długo.
— Na jutro, — rzekł, — kazałem czeladź zbierać — i sam ją na zamek poprowadzę. Więcej nadto uczynić nie mogę.
Książe padł na swe siedzenie i sparł się na ręku. Wlepił oczy w Wójta. Ślązak Lasota, który choć polak już był całkiem zniemczał, a przy księciu urząd znaczny zajmował, Alberta zaś nie cierpiał — rzekł pogardliwym tonem.
— Obiecywali nam wiele, a tu się ludzie tylko marnują. Często im suchego chleba brak, i wodę pić muszą.. Szklanki piwa nie mają.
— To niech nie proszą o nie, — wybuchnął książe, — niech ławki i komory odbijają i biorą sami. Cóż my? głodem dla nich mrzeć będziemy?
— Dawno tak trzeba było czynić! — mruknął Lasota.
Drudzy na ławach z dala siedzący po cichu się urągali.
Co się z dumnym człowiekiem dziać musiało, wystawionym na te wymówki i szyderstwa — nie mogącym się uniewinniać, lękającym narazić — pojąć łatwo. Pot ciekł mu po skroni.