Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Cicho i zdradnie garść Ślązaków, którą niemcy, znający słabsze i trudniejsze do obronienia miejsca na zamku nasłali — probowała wedrzeć się wewnątrz...
Pogotowiu stały większe siły, które gdyby się napaść udało, ze wszech stron uderzyć miały.
Napaść się nie powiodła, bo natychmiast u tynów zjawili się obrońcy.
Marcik tłukł tych, których wdrapujących się u tynów znalazł, innych żołnierze chwytali, ciągnęli, siekli i brali w niewolę. Pod ręką były kamienie i belki, które na drapiących się po wzgórzu ciskać zaczęto.
Zacięta walka wśród nocnego mroku trwała nie długo, bo ci, co dalej byli, widząc pierwszych odpartych i pobitych, natychmiast uciekać i rozpraszać się zaczęli.
Rachowano na to, że na zamku długie bezpieczeństwo ludzi musiało uśpić, i że nikt pewnie napaści się nie spodziewał. Niemcy mogli mieć przekupionych na zamku i przy trwodze z jednej strony na otwarcie wrót liczyli.
Wszystko to jednak zawiodło.
Gdy potem ognia przyniesiono, aby więźniów i trupy rozpoznać, okazało się, że najwięcej ludzi było z miasta, których jako sługi wójtowe znano. Marcik zajadły w pierwszej chwili wszystkich zdrajców nie żywiąc, dobijać kazał. Na wałach naprzeciw miasta powznoszono szubienice,