Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sznicy Alberta podszeptywali już, że się polskie panowanie rychło skończyć musi, — i lepszego księcia dostaną. O Opolczyku rozpowiadali niektórzy, że był serca wielkiego, obyczajów niemieckich, pan rozumny i możny, a za sobą Brandeburczyków miał, króla czeskiego i cesarza.
Rozumiano co takie pogłoski znaczą i do czego przygotowują.
Inni prześmiewali małego księcia, jego wzrost, ubóztwo, osamotnienie, przepowiadając, iż znów pójdzie na wygnanie, z którego już nie wróci.
Wszystko to smutną było przepowiednią dla Pawła i przyjaciół jego.
Otyły rzeźnik wzdychał pot ocierając z czoła.
— Na to my poradzić nie potrafiemy, ani temu zapobiedz. Musiemy siedzieć cicho, słuchać i patrzeć. Czyja siła, tego wola. Stękali, iż się bez nowych ofiar panowanie nie obejdzie nowe. Rezygnacyi ich jedna Greta rozumieć nie chciała.
— A! wy! wy! — zawołała lamentu słuchając. — Wszyscyście, niewyjmując Pawła ciemięgi, do niczego! Wójtowi się za nos prowadzić dajecie, choć widzicie, że was na zgubę wiedzie. Co by ten Albert znaczył, gdybyście wy serce mieli?
— A co pomoże serce — odparł Keczer, — kiedy nas kupka, a z panem Wójtem gromada trzyma i z nim idzie?
— Z kupki by gromada urosła, gdybyście niedołęgami nie byli! — odezwała się Greta.