Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmiały się i krzyczały tem głośniej, im więcej ludzi ich słuchało.
Zbrożek, który opowiedział Sule w jaki sposób go ocalił, nawzajem dopytać się od niego chciał, jakim sposobem mogły go pochwycić łotrzyki owe. Trudno było co dobyć z niego.
— Mnie, — odpowiadał Marcik, — we łbie się wszystko pomięszało, ledwie się mogę opamiętać jak to było. Z nienacka rzucili się i naprzód gębę mi zatkali żem tchnąć nie mógł, dalej i oczy zakryli, ręce i nogi skrępowali. Czułem tylko, że niosą mnie i rzucają. Pewna to, że gdyby nie wy, coście ich gnać zaczęli i nastraszyli — już by mnie żywego na świecie nie było.
Do ucha zaś pochyliwszy się zeznał Zbrożkowi, iż nie kto inny, tylko Wójt i niemcy mieszczanie w en sposób się go pozbyć chcieli.
— Żeby was, miły bracie — dodał — Bóg nie przyniósł na mój ratunek — skończyłbym żywot mizernie. A nie żalby mi go było, bom w nim wiele szczęścia nie zaznał, ale panu miłościwemu radbym służył — bom jemu trochę potrzebny.
Wam, zbawco mój, dopókim żyw a tchu we mnie stanie, nie zapomnę żeście mi życie wrócili.
Dopiero polewki się napiwszy ciepłej, którą mu Kaśka przyniosłszy stanęła z niemi bajdurzyć i zęby do Zbrożka wyszczerzać, gdy śmiech niewieści posłyszał, i wesoło się zrobiło w komorze — Marcik począł do siebie przychodzić.