Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dła na ławie, rozesłała ludzi — i w pół godziny, chłopak ją wprowadził na górę do Wójta.
Szła śmiało, — spojrzawszy tylko naprzód, czy samego zastała. — Przystąpiła doń z dumą i odwagą.
— Wiecie, po co przychodzę — odezwała się.
Wójt pogardliwie zżymnął ramionami.
— Tak, wiecie. Znam was i wyście mnie znać powinni. — Człowiek ten, za którym przychodzę — od lat wielu zalecał się do mnie, — nie chciałam go, — ale życie mi jego potrzebne... Mówcie — żyje on?
— Kto? — odparł Wójt szydersko — bo jużci chyba o Gamrocie mowa. — Wiedziałem ja, że dużo miłośników mieliście, ale o tym — nie. Gamrota na zamku szukać, tam o nim wiedzą.
— Nie za Gamrotem przychodzę, — odpowiedziała Greta.
Wójt się uśmiechał.
U mnie na Ratuszu siedzi tylko dwóch złodziejów i dziewka, co swe dziecko udusiła, — rzekł szydersko.
Gniewne oczy, zaiskrzone, podniosła na niego wdowa.
— Wójcie — zakrzyczała — wiem że moc macie, ale i słabych drażnić nie trzeba. — I muchy kąsają!
— Ja się ani wilków, ni much nie boję — rzekł Albert, — marszcząc czoło, i zwolna poczynając się po izbie przechadzać. — Czego odemnie