Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czarna się stała. Był sam jeden, miecz tylko mając i obuszek na obronę, w powrocie na zamek.
Greta, gdy się odchodzić zabierał, ulękła się o niego, chciała mu parobka swego dać, ale Marcik wstydził się okazać obawę, straży przyjąć nie chciał, i śmiejąc się wyszedł ze dworu.
W ulicy się znalazłszy — postrzegł dopiero, iż ciemność była tak wielka, że drogę trudno mu było dojrzeć. Oczy się wprzódy po świetle do tego mroku przyzwyczaić musiały.
W większej części domostw ognie już były pogaszone, od niektórych tylko pasami padały blaski i z wnętrzów dolatywały głosy.
Z dala rozeznać było można ciężki chód viertelników, którzy swe kwartały obchodzili. Nie mało razy drogę tę po nocy przebywszy, Marcik śmiało posuwał się dalej, trzymając się tylko pod domami, aby suchsze przejście znaleźć po deskach.
Już był dobry kawał odszedł od dworu Grety i Pawła, gdy mu się zdało, że po za sobą usłyszał szepty jakieś i ciche ludzi stąpanie.
Z tyłu za sobą nieprzyjaciela mieć nie nawykły — stanął rozpatrując się i czekając — lecz, wszystko ucichło.
Zdało mu się, że owe szepty kędyś z za okiennicy którego dworka pochodzić musiały — i spokojnie dalej kroczył. Ulica trochę kręta, nie równa, szersza to węższa, właśnie się w jednem miejscu ciaśniejszą stawała, a Marcik ku ścianie