Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 104.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kapelan Stanko niosący łaskę księżnej dobijał się z nią napróżno. Spotykał najdziwniejsze, jakby umyślnie stawione mu przeszkody. Ludzie głusi zastępowali drogę od zamku, których rozpędzić było niepodobna, wozy, kłody drzewa zagradzały ją.
Już po raz trzeci ciągnięty na sznurze winowajca, padając co chwilę na kolana, rynek obiegał, a ciżba okrutna, tej krwawej drodze męczeńskiej przyklaskiwała wrzeszcząc, gdy kapelan Stanko dobił się nareście do ratusza, ogromnym głosem wołając, że od księżnej jedzie i rozkazując się do Wójta prowadzić.
Ten stał na ratuszu w oknie patrząc z góry, jak smagano wroga. Napróżno kapelan domagał się aby wykonanie wyroku wstrzymano.
Rozgniewany już duchowny z powagą posła książęcego i kapłana, krzyknął do Wójta, że pani domagała się ułaskawienia.
Albert wysłuchał go obojętnie i niemal lekceważąco.
— Jakąż ja mam łaskę uczynić? — zapytał. Łajdak ten przecież na śmierć skazany nie jest. Ochłoszczą tego zbója, od którego w mieście spokoju nie mieli ani mieszczanie, ni niewiasty uczciwe — i końmi go za wrota wywloką — by się tu więcej nie śmiał pokazać.
Kapelan Stanko wiedział dobrze, iż to wywlekanie końmi najczęściej się uduszeniem i śmier-