Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 097.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwór pani nie był wielki ani świetny. Niewiasty przed nią nie nawykły były padać na kolana, śmiały się do niej, mówiły do niej poufale. W komnacie krośna, dzieci, kolebki, obrazy pobożne, zabawki chłopaka i dziewczynki — całą jej były ozdobą. Kilka razy na dzień przychodził kapelan Stanko odmawiać modlitwy...
Właśnie księżna trzymała na kolanach małego Kaźmierza, a ksiądz czytał coś pobożnego, gdy z pilną sprawą Marcik się oznajmił do pani.
Często się do niej udawano o łaski różne — nie było w tem nic dziwnego.
— Miłościwa pani — odezwał się stanąwszy u drzwi Suła — ważyłem się dopraszać pilno, bo o ludzkie idzie życie. Mieszczanie i Wójt człowieka zgubić chcą, który książęciu naszemu służył, dla tego właśnie, iż mu był wiernym. Obrzucono go potwarzą.. Ratować trzeba.
— Osądzony już? — spytała księżna.
— Jeśli dziś nie wydadzą wyroku, najdalej jutro — mówił Marcik, — bo z tem pewnie spieszyć będą by im ofiary z rąk nie wydarto. Niech miłość wasza wstawi się za nim...
Kapelan Stanko o sprawę Gamrota spokojnie rozpytywać zaczął. On zwykle bywał od księżnej posłem do mieszczan, gdy ratować było potrzeba; jemu i teraz powierzyła księżna ocalenie Gamrota.
Marcik gorąco błagał i mocno nastawał.
Gdy się to na zamku działo, Wójt Albert ledwie