Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 086.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gamrot nadszedł w prędce.
Człek był młody, przystojny, ale z pierwszego nań wejrzenia domyślał się Marcik w nim warchoła i niespokojnego kłótnika. Niegdyś możni Gamrotowie ci, gdy się im dwór i kram spalił, zubużeli, a że brata Wójt wygnał z miasta, jemu swój upadek przypisywali.
Radzi byli się pomścić, a prócz tego młody chłopak ujęty był przez Gretę i rozkazów jej słuchał.
Żwawo na wychodnem poznajomiła ich z sobą.
Ubogo odziany Gamrot, w fartuchu, bo gdzieś u rzemieślnika był w terminie, inaczej na chleb nie mogąc zarobić — ochotnie się Marcikowi stawił.
Gospodyni kazawszy im dzban postawić, poszeptawszy jednemu i drugiemu, na Kurcwursta skinęła i wyszła.
Siedli za stół milczący przypatrując się sobie, aż mieszczanin widząc Sułę nieskorym do rozmowy sam zaczął.
— Kazano mi służyć wam — rzekł z uśmiechem. — Może się i przydam na co? Miasto znam, dawniej i mnie więcej ludzi znało..
Westchnął i popił.
— Jeżeli co przeciwko temu zbójowi Albertowi, który nas zgubił potrzeba począć — uderzył się dłonią po piersi.
— Ja, z wami!
I rękę mu wyciągnął.