Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zał głuptaszkiem się czyniąc, aby coś w rozmowie z nich dobyć.
W gospodzie pod miastem, zwanej Kojcem, osławionej z tego, że się w niej włóczęgi i kostery zbierały i ludzie z miasta wyświeceni, co się w Krakowie pokazywać nie mogli — paliło się jeszcze, hałas był w niej okrutny.
Po nocy samemu tu bezpiecznie nie było, ale przy miejskiej czeladzi, nie miał się Marcik czego lękać.
Trafili właśnie na to, cała opita gawiedź karczemna, wyszła z łuczywami przed gospodę oglądać zabitego człeka, który się tam niewiedzieć jak znalazł, widać było zżółkłego już trupa, ze przyschłą na piersi raną, głową potłuczoną i zeszpeconą, — odartego na poły. Niektórzy poznawali, że Berjasz był roztruchacz, i szeptano, że go ktoś dla pary szkap, które prowadził, zamordował.
Wypadek ten, który gdzieindziej uczynił by wrażenie, tu jako rzecz powszednią przyjmowano — obojętnie. Gospodarz tylko, straszny zbój, z twarzą płachtami obwiązaną, tak, że mu z pod nich jedno tylko oko widać było — czarny, osmolony — mruczał, że trupa należało wywlec gdzie indziej, aby mu na szynk biedy nie naprowadził.
Przytomni targowali się już ile miał piwa postawić za tę przyjacielską usługę.
Gdy czeladź wójtowa, którą poznano czyja