Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 080.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Położył się na nim, aby niebył spostrzeżony, lice ściągnął i czekał. Ludzie wojtowi wracali z wolna. Oko żołnierskie, nawykłe śledzić z zasadzki, dostrzegło zaraz, iż Wojta między powracającemi nie było.
Czeladź swobodna, śmiała się i gwarzyła do Krakowa powracając.
— Głupiś — mówił jeden z pachołków do drugiego, albo to on tam jedzie gdzie mówi!
— To dokądże?
— Co ci z tego?
— A no gadaj gdyś począł.
— Jam bo słyszał, jak z bratem Henrykiem umawiali się przed stajnią, że do Pragi, czy Ołomuńca musiał...
— A co on tam będzie kupować?
Śmiech słychać było szyderski, Marcik już więcej pochwycić nie mógł. Scieżka, którą jechali zakręcała się, znikli mu z oczów, ciężkie tylko stąpanie koni go dochodziło.
Suła całą uwagę zwrócił na chatę, około której wóz stał kryty i kilka koni dla jezdnych. Pod noc pewnie dalej ruszać nie chciano, gdyż wkrótce w chacie światła gasnąć zaczęły. Marcik z konia zsiadłszy i wolno go uwiązawszy w gąszczy do drzewa, pieszo się przekradł pod dworek, ostrożnie jak złodziej. Szczęściem, że psów przy niej nie było.
Czeladź koczowała około wielkiego wozu i koni