Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 079.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drogi, zwrócił Albert na małą, boczną, wiodącą do osady na gruntach miejskich założonej i do miasta należącej.
— Tropić to tropić do ostatka — rzekł w duchu Suła. — Zobaczemy czym go posądzał na próżno.
Wschodzący księżyc pogoń ułatwiał. Konia tylko musiał uśmierzać, bo zbyt mu się rwał naprzód, czując te, które ich wyścigały.
Przy słabym blasku dojrzał goniący, że Wójt skierował się ku dworowi w zaroślach i tu się zatrzymał. Ludzie pozsiadali z koni. Pochyliwszy się nieco, na jaśniejszym niebie ciemne ich postacie miał jak na dłoni.
Gonić dalej było już niebezpiecznie, stanął więc w gąszczy tak, aby nie widziany mógł zobaczyć co się tam będzie działo. Stał tak na czatach dosyć długo. Wójt mu zniknął, konie jego tylko widać było przed chatą. W oknach jej ogień gorzał i ludzie z łuczywami obiegali do koła. Gwarno się zdawało i ludno, jakby tam na Wójta oczekiwano.
Księżyc zaczynał się podnosić — Marcik stał i czekał, w tem nagle konie ruszyły z pod dworku, ale zamiast iść w dalszą drogę, zwróciły się nazad, tak, że ludzie obok stojącego Suły przejeżdżać musieli.
Strach go ogarnął, aby mu koń jego do tamtych nie zarżał.