Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

latały wejrzenia — śmiechy, szepty i mrugania je przerywały.
Marcikowi znudziło się tego słuchać i przerywając historję wdowy Erlichowej, o której utrzymywano, że za młodego parobka, służącego u niej za mąż wychodzić miała — rzekł nagle:
— Dokądże to pan Wójt jedzie? nie słyszeliście?
Niklasz i Paweł zerknęli ku sobie.
— Alboż jedzie? — zapytał pierwszy.
— Mówią, że wyjeżdża, no, i dużo jakoś panów Radnych w różne strony rusza — odpadł Marcik, kładąc nacisk na to szyderski. — Herman z Raciborza, Suderman, Pecold, albo się już porozjeżdżali, lub są na wyjezdnem. Czegoś im pilno bardzo.
Greta patrzała nań, dając znaki oczyma.
— Alem ja dziś u pana Wójta był — rzekł Paweł z Brzega — o żadnej podróży mowy nie było.
— Hm — szepnął Marcik — albo to o każdej podróży się mówi?
— Juści prawda — śmiejąc się rzekł Keczer — gdy się dowiem kędy tanio towar kupić można, jadę sam, nie trąbiąc o tem na Rynku.
— Żeby nasz wielowładny pan Wójt — przerwała Greta — sam miał jechać za kupią? temu ja nie uwierzę. Dziedziczny nasz władzca za wielki pan na to, ma i bratów i swatów mnogo, co go zastąpią radzi.