Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spoglądano nań z nieufnością, potrząsano głowami, — widocznem było, że gromada, która wyległa na ulicę, zostawiła tu po sobie wzruszenie jakieś. W głębi, w oknie domu widać było poważnego mężczyznę z czarną, nieco siwiejącą brodą, w aksamitnej czapeczce na głowie, wyglądającego za odchodzącemi. Był to Musza, który po oznajmieniu, Marcika zaraz do siebie wpuścić kazał.
Izba, w której go przyjął skromnie ale dostatnio była urządzoną. Proste kobierce okrywały ławy, sprzętu było mało — szafa jedna stała w kącie.
Milczącym ruchem ręki gospodarz wchodzącego pozdrowił.
— Jestem sługą księcia Władysława — ozwał się Marcik — wojowałem z nim długo i miłuję go. Krótko wam powiem z czem przychodzę, bo gladko mówić, a wiele nie umiem.
Mieszczanie niemcy knują coś przeciwko panu naszemu — jawna to rzecz. Myślą pewnie sobie nowego szukać na Slązku lub w Czechach...
Musza niby zdziwiony z lekka głową potrząsał.
— Knuje się cóś — powtórzył Suła. — Książe za mało o to dba, ale my słudzy jego, i na mieście co jest poczciwych, bojemy się. Wy też do wójtowych nie należycie, powinniście pomódz nam, aby uchowaj Boże nie dopuścić zdrady.