Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, czując, że sprawa ta cała na jego rozum i ramiona była za ciężką.
Lecz przy całej jego prostoduszności, nie zbywało mu na przebiegłości pewnej. Ludzi poznawał instynktem i ten sam instynkt uczył go sposobu postępowania z niemi. Najtrudniej było dostać się do żyda i wiarę w nim obudzić.
Właśnie u wrót stanął i miał do nich zapukać, gdy wewnątrz posłyszał ogromny gwar, hałas, i dziwne krzyki, tonem i głosem do tych, jakie słyszał w ulicy nie podobne. Sprzeczano się namiętnie, lamentowano na pół śpiewając.. Przysłuchiwał się jeszcze, gdy wrota się uchyliły i cała gromada ludzi poubieranych dziwacznie, odartych, w kapeluszach spiczastych, z włosy z przodu długiemi, a z tyłu wygolonemi, w płaszczach długich i w łachmanach, zbita w massę — kłócąc się, wywijając pięściami, miotając się gorączkowo — wyparła się z dziedzińca.
Zapalone oczy, pieniące się usta, ręce poruszane gwałtownie okazywały, że spór jakiś wielki toczyć się musiał, albo wyrok został wydany.. W pośrodku tego tłumu szedł człek blady, którego inni szarpali, pięści mu pod nos podsuwali, popychali jak skazanego winowajcę.
Cała ta gromada składała się z dzieci Izraela.
Wrótny miał za nią zawierać bramę, gdy Marcik wszedł śmiało i rzekł, że z zamku jest przysłany do Muszy od księcia, aby z nim mówił.