Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybrała, wstał, utarł wąsy, dał znak Niklaszowi, że mu do Dyngusza pilno — i zemknął.
Czelustka powrócił na swe siedzenie w kącie, a Marcik pozostał z Niklaszem, który nie unikał od niego.
— A cóż tam wasza Greta? — spytał.
— Jam ją rzucił — odparł żołnierz.
— Albo ona was?
— Może i to być — zaśmiał się Marcik. — Nam żołnierzom, zaloty do mieszczek się nie udają, tak jak księciu naszemu zgoda z wami.
Niklasz bystro mu spojrzał w oczy.
— Czegoż ty chcesz? Albo zgody nie ma?
— Posłuszeństwoć jest, ale miłości i zgody nie ma — mówił Suła. — Nie trza kłamać, bo wy go nie kochacie.
Niklasz się oburzył.
— Jak to? jak to? — zaczął szeplenić. — Może być, że się w mieście tacy znajdą, co szemrzą, ale więcej takich, co wolą jego niż innego.
— Chyba nie ci, w których żyłach niemiecka krew płynie — rzekł Marcik. — Z was, który jak wy, albo i Frycz polakiem na pół jest, przecie dla gromady z niemcami trzymać musi.
— Hm — odparł cicho Niklasz, — bo ich tu więcej jest, przy nich moc i siła, a nas — garść.
Marcik napił się i zebrało mu się na szczerość.
— Żal mi was, — rzekł, — bo wy z niemcami razem przepadniecie...