Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 057.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bo mu się ona należy — rzekł Marcik. — Dobry to pan, ale biedny, bo jemu pokoju nie dają.
Niklasz dziwnie zamruczał.
— Już bo nie młody!
— Pół wieku przeżył — poprawił Frycz.
— Prawda — mówił Suła, — a na nim ani lat, ani tułactwa nie widać. Dobry pan, a nie wszyscy go tak kochają jak należy.
Stało się cicho, bo rozmowa była drażliwą. Czelustka zerwał się z ławy, zbliżył, gębę wykrzywił, ręce wyłamał i zawołał głosem piskliwym.
— Żyw niech będzie drugie pół wieku — ale dajcież piwa!!
Wszyscy się rozśmieli, choć nie było z czego.
— Ja bo nie wiem jak go nie kochać — mówił Czelustka głos mieniąc osobliwie. — Mieszczanie krakowscy niewiedzieliby gdzie grosze chować, a on ich miłosiernie tak podbiera jak pszczoły — —
Biedactwo by się podusiło w ulu...
Znowu się śmiano, ale Marcik mu pogroził.
— Ej ty! niezdaro!
Niklasz zapatrzył się w pułap, Frycz w kubek niby nierozumieli.
— Zkądżebyśmy brali jeśli nie ztamtąd, gdzie jest — dodał Marcik.
Żartowali chwilę jeszcze z Czelustką, gdy Frycz może zaniepokojony obrotem, jaki rozmowa