Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

starszy przodem, niosąc się jakby Wojewoda lub Kasztelan jaki.
Twarz jego ułożona, zimna, wejrzenie przenikające, miały w sobie coś obudzającego nieufność, zdradzającego niechęć.
Łoktek przyjął ich obliczem surowem.
— Miłościwy książe — odezwał się Albert czyniąc pokłon głęboki — przychodzimy do was prosić o miłosierdzie nad miastem naszem. Upadamy pod ciężarem ucisków wszelkich, a tu nam handel jeszcze Sandeczanie hamują, od miasta lada kto odrywa grunta, na których dla Miłości Waszej zakładają ogrody i zagrody... Kupiectwo jęczy i skarży się.
Książe jak w tęczę nieporuszonym wzrokiem patrząc w Wójta, dał mówić mu do końca i długo się rozwodzić, nie przerywając.
— Miejcie cierpliwość — rzekł wreście. — Ja bronić się muszę i utrzymywać przy swojem, oganiając nieprzyjaciołom na wsze strony.
Skończy się troska moja, i dla was lepsze nastąpią czasy, miasto odetchnie, gdy ja spocznę. Dopókim ja niepewien swego, i wy lepszego bytu mieć nie możecie. Pomagajcie mi, aby się złe prędzej skończyło.
Odezwał się Henryk młodszy z grawaminami różnemi, skarżyli się na przemiany, stękali, książe stał zimny, niemal szydersko patrząc na nich.
— Mili moi — rzekł — cobyście powiedzieli,