Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

no nigdy nie spoczywał i znużenia nie znał — a gdy go rada i mówienie zmęczyło, szedł do żołnierzy opatrywać ich porządek, kazał pisać listy albo wołał przychodzących z doniesieniami. Tych zaś zawsze było dosyć z różnych stron, szczególniej od Pomorza, z Kujaw i W. Polski.
Zobaczywszy Marcika, uśmiechnął się książe.
— Jużeś się wylizał — rzekł — chwała Bogu, do pułku ci się chce?
Marcik westchnął.
— Miłościwy książe — odezwał się — choć ja w obozie chętniej służę, ale teraz wolałbym zostać w Krakowie. Coś mnie tu niedobrego zawiewa; z niemcami, mieszczany, ostrożnym być trzeba. — Ja się z niemi znam, wszystkiem kąty wycierał... Myślę, że mi każecie tu posiedzieć i oko na nich mieć.
— Hm — odparł książe — mnie się widzi, że ci tu pewnie jaka podwika pachnie!
— Nie.. miłościwy panie, dla żednejbym służby się nie wyrzekł — rzekł smutnie uśmiechnięty Marcik. — Podwika mi nie pachnie... ale niemcy śmierdzą.
Łoktek zbliżył się doń.
— Wiesz ty co? — spytał.
— Mało, albo nic.. ale w powietrzu coś jest. Źle na nas patrzą, piszczą, kurczą się o podatki, bodaj żeby co nie knuli, albo z Czechem, albo