Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 023.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bierców nasłała i nawieszała barwnych dużo, które ze wschodu przywożono, naczyń malowanych różnych i zabawek jakby dziecinnych. Ona sama wśród tych przepychów jak królowa strojna, dumna — ani przystępu do niej.
Mało co podstarzały Kurcwurst ubrany też w nowy kaftan bramowany, w pasie pozłocistym z kaletą, przy kiju nowym z sznurkami jedwabnemi — siedział w miejscu swojem.
Przywitała go Greta jakby się nigdy źle nie rozstali.
— Do ran macie osobliwe szczęście — odezwała się — widzę znowu was ktoś żgnął.
— To prawda, że mnie żga kto chce po ciele i po duszy — odparł Marcik — a no, przecie, jak widzicie, nie daję się...
Prosiła go siąść a Kurcwurst przysunął kubek, w który ona sama zaczęła nalewać wina, pokazując mu rękę białą całą okrytą pierścieniami.
Miała w nich upodobanie, tak, że palce niemal do pół niemi były okryte. Świeciły w nich rubiny, turkusy i różne kamyki, oczyma jak bobowe ziarna, oplatanemi złotem. Kochając się w nich, brała codzień inne, często we dnie mieniając, aby ludzie wiedzieli, że ich pełne pudła miała.
Ale Marcik więcej na ręce niż na kamienie patrzał, a ona mu się tego dnia tak wdzięczyła, jakby doprawdy serce doń miała.
Przyjść do tej czarownicy niczem było; jak