Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 011.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co dotąd komornem siedzą, na łasce cudzej. — A dla mnie — to tam!!
— Cóż ci tak świat zbrzydł? — zapytał książe.
Marcik z dawnego życia obozowego miał poufałość do swego pana.
— Miły panie — rzekł — wszystko to przez te baby przeklęte!
Łoktek się uśmiechnął.
— Cóż? urok na cię rzuciły?
— Musi to być — odparł Marcik smutnie — bo inaczej bym pewnie dawno plunął i zapomniał.
— Gadajże — począł książe siadając.
— Niema o czem, miłościwy książe — westchnął Suła. — Dziewką była, miłowałem ją, za mąż poszła, owdowiała, nie przestałem. Niewiasta osobliwa, śmiać się rada, serce rwie, a z ludzi wszystkich drwi sobie.
Niechżeby ze mną, ale ze wszystkiemi tak czyni. Gdyśmy Kraków zajmowali, a jam ją chciał od gospody ochronić, o mało mnie pan z Szamotuł nie ubił. I tego tak bałamuciła jak mnie, aż w końcu porwać ją pewnie myślał — co ona zmiarkowawszy, uszła mu do Wrocławia i tak z niego jak ze mnie zadrwiła. Dosyciem dla niej cierpiał — zakląłem się, że jej widzieć i znać nie chcę, ano przecie serce boli.
Marcik wzdychał tak pociesznie, że książęciu na śmiech się zbierało i rzekł:
— Pójdziesz ze mną, da Bóg na Pomorze..