Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 215.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skarbimierz lękając się, aby mu garść ludzi z królewiczem na zamek zbiegłych nie uszła, pospieszył na gród, który już miano na oku. Wrota były zaparte, ale o obronie nikt nie myślał...
Gdy królewscy przybyli do bramy, kazał Skarbimierz zatrąbić, ale na odgłos ten, długo się nikt nie zjawił. Już miano zacząć tłuc i rozbijać wrota gdy w furcie człowiek się pokazał.
Do rozmów zwycięzcy nie mieli czasu ni ochoty.
— Wrota otwierać! — krzyknął Skarbimierz, gdy ja je wyłamię, nie wyjdzie nikt cało, wybić każę wszystkich tak, jakieśmy wybili tych co tam leżą.
Wskazał na brzegi jeziora.
— Wrota otwierać! — krzyknęli drudzy — bramę na oścież!
Po krótkiéj chwili wahania, poczęto drągi odwalać, zwolna odchyliły się ciężkie wrota, kilkudziesięciu ciurów stojących za niemi, padło na kolana przed Skarbimierzem, czoła chyląc ku ziemi. Nikt i nie spojrzał na nich. Królewscy poczęli zajmować wnijście i rozgaszczać się na zamku. Pochwyconych jeńców łykami wiązać zaczęto.
— Gdzie Zbigniew? — zapytał Skarbimierz.
Nie mówiąc nic ludzie pokazali dworzec pod wieżą. Wódz z kilku ludźmi poszedł do drzwi, w które oszczepami bić zaczęto.