Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domami i ścianami obrona była łatwiejsza, a w razie ostatnim i ucieczka mniéj niebezpieczna. Lecz zaledwie się ku grodowi posunęli, gdy królewscy odcięli im do niego drogę, i na karki wsiadłszy, rozpoczęli zajadłą walkę. Bolko był w pierwszym rzędzie, zapomniawszy na prośby ojcowskie i o całym świecie, bo, gdy w nim krew zawrzała młoda, ślepym i głuchym się stawał.
Zbiegowie polscy z Dobkiem z Morawicy stali mężnie naprzeciw królewskim, broniąc się tak zacięcie iż kilkakroć szeregi ich złamali, ale coraz większemi kupami opasywano ich do koła, i garść ta rycerzy, padać poczęła jak drzewa w puszczy, gdy wicher się w nią włamie.
Marko, ów wojewoda, który tak się obiecywał do walki, kędy teraz był nikt nie wiedział. Znikł nagle, a stało się to tak iż powiedzieć nie umiał żaden gdzie się podział, czy padł, czy go osaczono, ujęto, czy go ziemia pochłonęła.
Dosyć że go już nie było.
Z małą gromadką Zbigniew parł się ku miastu i zamkowi; blady, nieumiejący mieczem ni oszczepem się bronić, zmuszony więcéj za swą młodzież się ukrywać niż na własną liczyć siłę.
Nagle naprzeciw niego stanął Bolko; który po chorągwi i otoczeniu, albo raczéj przeczuciem jakiemś brata się w nim domyślał.
Zbigniew przyciśnięty przez niego, gdy inni mu w pomoc nie przybywali, pierwszy raz za