Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 205.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rynsztunku, brzęczącego na nim wszedł do namiotu.
Król obie ręce na ramionach jego położywszy stał bezmównym długo.
— Dziecko moje, odezwał się po cichu — niech ci się dziś serce nie rwie do boju. Straszna ta walka będzie opłakana łzami mojemi. Wolałbym byś nie szedł na nią.
Królewicz zadrżał cały, aż zadźwięczały na nim żelaza i ojcu się do kolan pochylił.
— Miłościwy ojcze! a! nieżądajcież wy tego po mnie — nie żądajcie, nie strzymam się.
Wskazał ręką na wojsko szykujące się do ruszenia, na pułki które już wesołe wyciągały w pole.
— Moje miejsce tam! tam! — zawołał.
— Nie! obok mnie — Bolku! Boję się o ciebie i niechcę abyś się spotykał z tamtym. — Bratem ci jest.
— Przeciwko ojcu idący wróg nie jest mi bratem! — zawołał Bolko. Znać go niechcę. Serce twoje zasmucił, stał się nieposłusznym.
Król ręce wyciągnąwszy znowu mu je położył na ramionach i zlekka ku sobie przycisnął.
— Bolku, dziecko moje, rzekł, jeśli chcesz iść bić się koniecznie, rycerskie słowo mi daj że jego będziesz unikać.
Bolko zamilkł trochę.
— Nieznam go, rzekł.