Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Post miał zbytni w klasztorze, dodał Marko.
— Ojciec! ojciec — przerwał Dobek, albo mu da ziemię, albo mnichom napowrót odeszle i postrzyże.
Sobiejucha ramionami ruszył.
— Słuchajcie — rzekł wesoło. Prawda żem się ja parę razy w Dunaju topić chciał, a raz w morzu, biedy się dużo najadło, zawszem się przecie szczęśliwie wykręcił. Raz mi już Połowce postronek byli na szyję założyli! Mam takie szczęście że mi się nic nie stanie, a że z wami trzymam i wy się wykręcicie.
Jeżeliby zaś łeb ucięli! hm — to się o strawę na jutro nie będziemy frasować. Wy nadto na rozum bierzecie, a bezpieczniéj brać na szczęście.
Dobek się nie zdawał przekonany.
— Co mi z tego wszystkiego! rzekł — gołe słowa!
— Ja swoje prawię — powtórzył Marko... Goli jesteśmy, ale skarb mamy w królewiczu. Na jego krew dług zaciągnąć można, byle człeka znaleść co pieniądze ma.
— Takich pieniędzy, tyle grzywn co nam trzeba — odezwał się Dobek, nie łatwo gdzie zneleść.
I począł liczyć na palcach.
— Na odzież, na zbroję, na konie, na wszelakie zapasy, i na to żebyśmy się gołego pana nie wstydzili, bo choć on dwór swój wszelaką da-