Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 123.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głównego wojewodę swatał się Zbigniewowi; a że gadał bardzo wiele i zabiegał nieustannie, już był prawie pewien swego. Dwu też Czechów Rawitów, ludzi milczących i cichych, przyjął był sobie Zbigniew, z tych jeden Przemko podczaszym był, drugi Leszko podkomorzym.
Nie zbywało na innych dworakach, a codzień się stręczyli nowi, których niepytając przyjmowano, byle kto kaftan cały miał. Ci co występowali w lepszéj odzieży, pewni byli wyższego na nowym dworze dostojeństwa.
Dobek z Morawicy opiekun najdawniejszy, w zaufaniu był i łaskach.
Gdy się do izby wtoczył dwór książęcy za nim, znaleźli tu Marka, tylko co ze snu przebudzonego, bo się po mocném piwie wywczasowywał, dużo z nim wprzódy nadokazowawszy.
— Mnie się widzi — odezwał się Zbigniew, obejrzawszy po swoich, że obcego nie było — mnie się widzi iż na panów Szlązaków nie wiele rachować mogę — potrzeba myśleć o sobie.
— Święte słowa! wtrącił Marko, złote słowa, nikomu na świecie wierzyć nie należy, nikomu.
— Sieciech, ciągnął nie zważając książe, Szląska nie puści, póki go nie wywojujemy na nim. Trzeba ludzi. Jeżeli nie znajdę innych, do Pomorców słać potrzeba zawczasu, ci staną...
Dobek głową pokręcił.
— Ciężka z takim druhem sprawa, rzekł, nie