Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ręce obie podniósł do dóry, Sieciech się obrócił doń zmarszczony...
— Niegodzi się, rzekł surowo, wojny pożądać nigdy, nikt nie wie jak ona wypadnie.
Król westchnął głośno.
— A! gdyby i najgorsza była, rzekł wesoło królewicz, zawsze to wojna, a dla ludzi rycerskich cóż nad nią milszego.
Czoło króla rozpogodziło się, cieszyła go ta odwaga dziecięcia.
— Prawy wojak z ciebie będzie, zawołał i pociągnął go ku sobie, całując w głowę.
Judyta skrzywiła się, Sieciech przeszedł w głąb izby kroków kilka, jakby na te pieszczoty ojcowskie nie rad patrzał. Stanął potém nieco opodal, zwrócił się i przerwał szepty króla z Bolkiem, których dosłyszeć nie mógł.
— Miłościwy panie, królewiczowi po łowach czas spoczywać, ja czekam rozkazów waszych, bo i jednéj nocy tracić nie trzeba.
Odprawiony w ten sposób Bolko oczyma się pytającemi do ojca odwołał, a król ręką wskazał aby nieco ustąpił. Chłopak się cofnął ku ścianie, Sieciecha wzrok poszedł za nim.
— Mów, wojewodo, odezwał się król, nic nam chłopiec nie wadzi, niech słucha owszém i waszego się uczy rozumu.
Była chwila wahania się i milczenia. Sieciech