Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 077.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i strzałami wisiała na siodłach, wlokła się poprzywiązywana do nich.
Dzień nie był stracony, powiodły się łowy; rżały do stajen i otrząsały się zmęczone konie, psy ujadały wesoło, trzepotały się sokoły, rozprawiali głośno ludzie, a młode chłopię co tym oddziałem dowodziło, po królewsku spoglądało na swe otoczenie, rzucając ku niemu słowy wesołemi. Ochmistrz tylko Wojsław burczał ponuro z konia zsiadając powoli znużony.
Sliczniejszego pana nad to chłopię, które z niebios na ziemię zesłał Ś. Idzi patron cudowny, nad to dziecię wymodlone u Boga, widzieć było trudno jak te ziemie szerokie stały.
Lat dziewięć mając Bolko już w puszczy bił niedźwiedzie, a gdy z Sieciechem pierwszy raz na wojnę się wyprosił, trudno było powściągnąć i utrzymać dzieciaka, który się parł gdzie największe było niebezpieczeństwo.
Natura to była owych pierworodnych, do wielkich spraw przeznaczonych gorąca, niepohamowana, szybka, nierozważna, zuchwała, prędka jak piorun, szalona jakby się swą młodością upajała.
Gdzie się on ukazał, był jak ogień co wszystko grzeje; ciepło się robiło gdy przystąpił, pobłyskiwały oczy, śmiały się ku niemu usta, słowem ludźmi miotał jak chciał, rzucał niemi, bo