Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziwnie, bo pot który po niéj spływał, jakby zaschłém popstrzył ją błotem. Wąs tylko ciemny i brodę widać było na kaftan spływającą, siwizną już pomalowaną. Odźwierny starzec został u furty na straży, a drugi zakonnik powiódł gościa do przełożonego. Nim jednak zaprowadzono go do klasztoru, rycerz ów zwrócił się ku swoim i głośno do nich zawołał.
— Stać i czekać na mnie, aż wrócę.
Słowa te zadźwięczały dziwnie w uszach słuchającego królewicza, mowa to była, któréj nie słyszał już od lat kilku, która mu dziecinne przypomniała lata; ręce zacisnął silnie, twarz oblała się krwią, jasne oczy ogniem zapalały.
Byłby się rzucił naprzeciw gościa gdyby go kleryk stojący przy nim, strwożony coraz bardziej, oburącz objąwszy, gwałtem całą nie powstrzymał siłą.
— Na miłość Bożą, do celi! chodźmy do celi! bracie Aleksy — błagać począł obejmując go rękami. Do celi! My tu nic do czynienia nie mamy, to do nas nie należy!
Zrazu wyrwał mu się królewicz, i zdało się jakby iść chciał przebojem, potém spuścił głowę jakby go jakaś myśl złamała, i, słowa nie mówiąc dał się prowadzić.
Ciemnemi wschodkami poczęli na piętro wstępować. Tu wązki ciemny także korytarz, ciągnąc się przez całą długość budowy, zaledwie kilką