Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

walone, zasieczone drogi, puste sioła, pozrywane stogi, kraj bezludny, głodny, przygotowanym był widocznie, ażeby pochód utrudnić.
Gdzieniegdzie reszty traw i paszy dymiły wypalone świeżo.
Oddaliła się gromadka jaka od wojsk ciągnących kupą, dla paszy i żywności, których nie stawało; wnet się wyrwał oddział z lasu zaczajony, z wąwozu, ze trzcin, z rowów, powstawał, napadał, ścigał, rąbał i uchodził.
Nocami nawet na wielkie obozowisko padały strachy. Choć nikogo nie spotykali, niewidzialne jakieś oczy śledzić się ich zdawały. Przednie straże gdy się cokolwiek poruszyły za żywo, spłoszone wnet musiały się zwijać ku swoim, bo na nie w biały dzień najeżdżano.
W lasach raziły na tyłach, na bokach pociski, jakby z nieba spadające, bo ludzi nikt nie widział. Studnie były pozawalane, na polach pustki stratowane.
Szli tak, coraz wolniéj i ostrożniéj się posuwając.
Nieprzyjaciel zdawał się li być z prawéj strony, występowano gromadniéj szukać go, zjawiał się z tyłu; zwrócono się w tył, zachodził z przodu, zawsze tam, gdzie się go niespodziewano.
Jednego dnia poprawicy niepokoił, nazajutrz rwał od lewego skrzydła.
Czesi, pierwsi zniechęceni, zrażeni do Niem-