Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 088.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skarbimierz nie mogąc znieść bezczelności téj, przystąpił doń wściekły i trzęsąc się z gniewu.
— Jak śmiecie to mówić! — krzyknął — ujęto was, gdyście zagrzewali uchodzących do powrotu, z pośrodka Pomorców!! Broniliście się naszym, cięliście jednego.
— Kłamstwo! potwarz! złość, oszczerstwo bezecne, podłość! — począł ośmielając się coraz Zbigniew, który patrząc na brata odwagi nabierał. — Chciano mnie zgubić! Podstęp jest!
Stojący za nim poczęli krzyczeć oburzeni, podnosić ręce groźnie i odgrażać się. Bolko rozkazał im milczenie i skinął, aby się rozstąpili. Nie odpowiedział jednak nic wzgardziwszy kłamstwem oczywistém.
Zdala podnosiły się głosy, zrazu ciche, potém coraz huczniejsze.
— Śmierć zdrajcy!
— Na gałąź z nim!
— Oczy mu wyłupić!
Zburzenie było niezmierne.
— Czy to syn króla, czy niewolnika — zahuczał ktoś z dowódzców — jako zdrajca winien jedną ponosić karę. A co zdrajcom bywa?? Niech trzy razy ze psem na ręku obejdzie targowicę, niech mu oprawca utnie brodę i precz z nim z ziem naszych, a gdy wróci na pień głowa[1].

  1. Kara ta starosławiańska, w Czechach była naówczas w obyczaju.