Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 076.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tego właśnie dusza moja pragnie! — rzekł nagle — nic innego! Ja z tobą, z tobą bracie miły, dopóki mi żywota stanie! gdzie każesz, kędy poślesz!
Rozpostarł obie ręce, uściskali się powtórnie, a staruszek Marcin płacząc z radości błogosławił pocichu.
Stało się więc. Bolko nic więcéj nie warując oprócz ażeby zamki przeciw niemu wzniesione zburzone były, Mazowsze puszczał bratu.
Zgoda uroczysta zamknęła się ucztą wielką, podarkami i radością, któréj starszyzna tylko nie podzielała. Zbigniew wesołość i dobroduszność grał zręcznie, lecz ilekroć się zapomniał, w oczach płonął niedogaszony gniéw...
— Ujrzycie niedługo — rzekł Skarbimierz do królewskiego biskupa — jako się nam wywdzięczy!
Wiedziano czém zająć Bolesława i myśl jego odciągnąć, duchowieństwo tegoż dnia przemówiło o poganach Pomorskich, o wojnie za wiarę w kraju, w którym się dotąd bałwochwalstwo broniło, jak w ostatnim zasieku. Bolko zapomniał o wszystkiem, układając na Pomorców wyprawę nową, do któréj nawet Zbigniew się do jego boku z gorliwością wielką obiecywał.
Arcybiskup Marcin, który raz o mało się w ręce poganom nie dostał, i na strychu kościel-