Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom IV 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z tymi, z którymi ja się biłem, wyście się kojarzyli!
— I wy temu wierzycie? — śmiejąc się, rzekł Zbigniew.
— Cóż macie na swą obronę! Są świadkowie — zawołał Bolko.
— Ja? Mam sumienie moje — rzekł Zbigniew poważniéj. — Nigdy nie występowałem przeciwko wam! Nie szedłem na wojnę, bo do niéj, jak wy, zdolny nie jestem.
— Dlaczegoż ludzi mi swoich dać nie chcieliście! — pytał Bolko.
— Ludzie moi z twojemi się mierzyć nie mogą, wstydby mi było — rzekł Zbigniew. — Chcecie! dam ich! poślę. Nie słałem ich, bo się na niewiele zdadzą, macie swoich dosyć. Bałem się sromu!!
Wyraz mowy łagodny, pozorna jéj szczerość, ujęły Bolka. Zaczynał już, będąc zawsze skłonnym uwierzyć każdemu (wszyscy mu to zarzucali) mięknąć i słabnąć. Zbigniew to czuł i śmielszym się stał, mówiąc za sobą.
— Bracie — rzekł z wyrazem przestrogi poważnéj — ludziom nie wierzcie... Ci, co nas otaczają przewrotni są, a ciebie i mnie za narzędzia używają do swych celów. Drużyna twoja radaby cię widzieć na czele wszystkich ziem, więc podburza na mnie, który stoję na przeszkodzie. Nakłaniają cię do popełnienia niesprawiedliwości,