Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zli ludzie plotą nań, — rzekł.
— A pocóżby im się to zdało, wszak na drodze nie stoi nikomu. Człek to niewiadomego rodu, przybłęda chytry, który tu miejsca nie zagrzeje, a obłowiwszy się uciecze. Tak o nim ludzie prawią, miejcie się od niego na pieczy. — Królewicz słuchał i przestroga go poruszyła.
— Bracie, odparł stając — coście się uwzięli poodpędzać odemnie co najmilsze mi i najpotrzebniejsze. Przed chwilą Gretę mi odradzaliście, aż i Marka. Ten łotr służy mi jako pies wiernie.
— I jak sobaka cię potém pokąsa — dokończył Bolko. — Znajdziecie ludzi między swemi Mazurami i Gnieźniany, osiadłych ojczyców, z tych wybierzcie jednego. Dobrze wam życzę i radzę jak sobie.
— Łotr to jednak dogodny i zręczny, — dodał Zbigniew.
— A no! słyszałem o tém, — odparł młodszy. Mówią, że bez zbroiczki o podartym kaftanie i o jednym bodaj koniu się tu przybłąkał, a dziś już utył, i szat i szkap ma podostatkiem.
Na błazna go trzymać, czemu nie, ale mu ani ucha, ani władzy nie dawajcie.
Zbigniew słuchając rad tych otwartych, z serca płynących zagryzł usta. Zdało mu się, że Bolko młodszy, lekce go sobie waży i ma o nim wyobrażenie niewielkie — przerwał urażony.
— Słuchaj bracie, jeśli ci się zda, żem ja głupi